Kryształ, który odbija emocje

O teatrze po pandemii, relacji z widzem za pośrednictwem sztuki i Czechowie, który sto lat temu przenikliwie przewidywał to, z czym zmaga się człowiek współczesny rozmawiamy z Krzysztofem Pluskotą, aktorem, reżyserem i dyrektorem „Krakowskiego Teatru Scena STU”.

 

Mamy za sobą ponad pięć dekad doświadczenia teatru, w którym się znajdujemy. 50 lat interakcji z widzem, konkretnej relacji żywego człowieka na scenie z człowiekiem chłonącym tę sztukę. Po kilku dekadach doświadczania wspomnianych emocji zderzamy się z pandemią, która nas od nich odcina. Co dzieje się w sercu aktora, reżysera, dyrektora, gdy po takiej przerwie następuje ponowne otwarcie drzwi teatru?

 

Moje serce podzieliłbym na trzy części, bo w przypadku każdej z wymienionych przez pana osób odczucia są nieco inne. Reżyser obawia się, czy jego dzieło, niepraktykowane przez tak długi czas, wciąż będzie odpowiednio dobre. Aktor z kolei odczuwa euforię i ekscytację z powrotu na scenę. Relacja z widzem i obserwowanie jego reakcji potrafią być naprawdę uzależniające, dlatego też odczucia w jego przypadku są bardziej euforyczne.

 

Najtrudniej chyba jednak opanować serce dyrektora. W końcu dyrektor martwi się nie tylko o relacje z odbiorcą sztuki i jakość produktu, jakim jest repertuar, ale również o utrzymanie etatów czy budynku.

 

Kwestie ekonomiczne były bolączką każdego przedsiębiorcy i w pandemii każdy się z tym mierzył w mniejszej lub większej skali. Wspomniał pan jednak o warstwie bardzo charakterystycznej dla teatru, którą jest sztuka. Budowanie czegoś, co budzi emocje i ukazuje odbiorcom wartości, których są złaknieni. Zwłaszcza po trudnym pandemicznym czasie, który stanowił wyzwanie nie tylko dla przedsiębiorców, ale dla każdego z nas.

 

Akurat ze wzbudzeniem odpowiednich emocji nie widzę tak dużego problemu. Za nami ponad 50 sezonów teatru STU, a dokładnie 57. Ja sam jestem związany z tym konkretnym teatrem od 23 lat. To na scenie STU debiutowałem jeszcze jako student i zawsze, gdy mówię o sobie, mówię również o miejscu, w którym się znajdujemy. Odkąd pamiętam każdemu działaniu teatru STU towarzyszyło dawanie z siebie wszystkiego i to nie zmieniło się do tej pory. Przed pandemią, w jej czasie, a nawet po – zawsze staraliśmy się dawać z siebie tyle, na ile tylko było nas stać w danym momencie. A więc, gdy nastąpiło ponownie otwarcie drzwi teatru, nie obniżyliśmy naszych standardów. Nasza sztuka za- wsze była na najwyższym poziomie, bo inaczej chyba nie potrafimy.

 

Obawa była jednak inna i mówię to z perspektywy zarówno dyrektora często zasiadającego na widowni, jak i aktora występującego na scenie. Do tej pory działaliśmy w swego rodzaju strukturze zbiorowości duchowej, która rodziła się pod wpływem sztuki. Rodziła się ona wśród widzów i z tym potrafiliśmy już obcować, a nawet dostosowywać się do tego, co dzieje się na widowni. Pandemia, w skutek której wprowadzono maski, a później dystans między widzami. Nagle okazało się, że musieliśmy poradzić sobie z brakiem wspólnoty duchowej na widowni. Zamiast tego widzieliśmy ludzi pozasłanianych maskami czy też poodgradzanych pustami fotelami. Doprowadziło to do przeżywania sztuki teatralnej na bardziej indywidualnym poziomie. Na początku było to dla nas obce, być może nawet nieco przerażające, jednak ostatecznie przekuło się to w bardzo interesujące doświadczenie. Spróbowaliśmy i nauczyliśmy się cze- goś nowego. A sztuka prędzej czy później obroni się sama.

 

Obawy, które pan tak plastycznie opisał i pokazał ze strony sceny czy reżysera są dla mnie zrozumiałe. Jednak mimo tego niepokoju, po pandemii wystartowaliście z bardzo trudną sztuką. Z Czechowem, który mówi o alienacji i tęsknocie za tym, co było. O tym, jak trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W „Trzech siostrach”, w których zresztą pan również występuje, bohaterowie wyglądają za okno zlęknieni, bo na zewnątrz czycha na nich wirus. Skąd Czechow ponad sto lat temu wiedział, czego będziemy współcześnie doświadczać?

 

Nie powiedziałbym, że Czechow tak bardzo skupiał się na tym, co będzie za sto lat. Jako że był genialnym obserwatorem, raczej opisywał to, co widział dookoła. Stworzył dzieło wybitne, dzieło, które jest drugą po Hamlecie najczęściej wystawianą sztuką świata. Wiedzieliśmy, że to wspaniały utwór i każdy z nas „Trzy siostry” od dawna już nosił w sercu. Nieszczęśliwie się zbiegło, że i w tamtych czasach, i we współczesnych panowała influenza.

 

Dzieło to faktycznie mówi o alienacji, chociaż w mojej opinii „Trzy siostry” w warstwie emocjonalnej mówią raczej o pragnieniu uwolnienia się z niej. I to pragnienie, które jest nadrzędne, staje się dodatkowym czynnikiem, który idealnie pasował do Teatru STU. „Trzy siostry” opierają się bowiem na szczególnej strukturze spotkań – spotkań zarówno emocji, jak i bohaterów w jednej przestrzeni, którą jest dom Prozorowów. Można to określić fenomenem „genius loci”, co jest również tożsame z naszą sceną. To fenomen nie tylko ludzi, ale również miejsca. Ludzie, co prawda, współtworzą miejsca, ale to energia tych miejsc jest wartością nadrzędną. To w tym domu, w tej zamkniętej przestrzeni bohaterowie przeżywają swoje tęsknoty, rozterki, miłości czy smutki.

 

Decyzję o wystawieniu „Trzech sióstr” podjęliśmy na długo przed wybuchem pandemii. Gdy zamknięto instytucje kultury, byliśmy już w trakcie pracy nad spektaklem. Jednak właśnie to doświadczenie sprawiło, że tak, jak bohaterowie poczuliśmy pragnienie wolności. Tak jak im tęskno było „do Moskwy”, nam było tęskno „do świata”.

 

Tyle tu nostalgii, że nie ma się co dziwić, że nikt poza autorem nie dostrzegł w tym dramacie komedii.

 

Dlaczego? Ja na przykład widziałem bardzo duże pokłady komedii w poszczególnych losach bohaterów. Zbiorowo oczywiście wydarzenia w dramacie składały się na tragedię tego świata, który zmierzał ku końcowi i zwiastował rewolucję. My twórcy, aktorzy, ludzie teatru mamy tendencję do, często nadmiernego, pogłębiania i upiększania postaci, które odtwarzamy. A okazuje się, że nawet w poważnych sprawach, trudnych emocjach znajduje się mnóstwo nieoczekiwanych, zabawnych sytuacji. I to nawet wśród tych, których próbujemy przedstawić jako mędrców.

 

Gdy tak teraz patrzę na plakat „Trzech sióstr”, który znajduje się za pana ple-cami, to widzę tych wszystkich bohaterów i przypominam sobie ich rozterki. Wydaje mi się, że to często niepotrzebne, by kreować na poważną postać, która po prostu nie ma takiego potencjału. Mimo przeżywania głębokich dra- matów, bohaterowie często właśnie są zabawni, komediowi i w taki też sposób rozwiązują swoje problemy. Czechow widział to doskonale.

 

Pomijając warstwę opowiadanej w dramacie historii, pojawia się jeszcze jedna kwestia związana z wystawieniem sztuki po pandemii. Widzowi, który przez ostatnie półtora roku oduczał się teatru – nie z własnej woli a z przymusu – trzeba tę historię odpowiednio zaprezentować. Wzięliście na warsztat dzieło, od którego pierwszej premiery mija ponad sto lat, a wy przedstawiacie je w sposób całkowicie klasyczny, zachowując oryginalną, bardzo tradycyjną stylistykę.

 

To zawsze jest wielkim dylematem twórcy, który wystawia dzieła uniwersalne, ponadczasowe. Akurat w przypadku Czechowa moim dylematem nazwałbym rodzaj interpretacji, a raczej sposób jej przedstawienia. Czy uwspółcześniać, czy pozostać w tradycji? My uznaliśmy, że najwłaściwiej dla tego dzieła będzie pozostawić stylistykę tamtych lat. Okazuje się, że niezależnie od tego czy ktoś chodzi w jeansach, czy surducie, „Trzy siostry” w doskonały sposób opowiadają o emocjach. Pomyśleliśmy więc, że skoro mamy takie dzieło, taki materiał do zrealizowania, to zbytnie pauperyzowanie tego, uwspółcześnienie i upowszechnienie będzie mniej atrakcyjnie dla kogoś, kto już się wystarczająco nasiedział w czterech ścianach, wystarczająco wyglądał przez okna bloku i napatrzył się już na ten szary świat. To był więc z naszej strony świadomy zabieg. Postanowiliśmy zabrać widzów do innego, chociaż w pewnym sensie aktualnego świata, aby móc dać im niejaki oddech od tego, co jest dostępne na wyciągnięcie rękawa. W pandemii wystarczyło kilkadziesiąt złotych, aby uruchomić platformę streamingową czy telewizyjną i oglądać potok współczesnych obrazów. Nam zależało na ukazaniu pełni tamtego świata. Chcieliśmy, aby zapach kadzideł był wyraźnie wyczuwalny. Aby z samowara uwalniała się para, aby dywany na podłodze były takie, jak mogły być w tamtych czasach. I aby światła również były takie, jakie mogłyby być 120 lat temu w domu Prozorowów, gdyby tylko była tam energia elektryczna.

 

W spektaklu cichą i delikatną rolę odgrywa potężny żyrandol wiszący nad sceną. Żyrandol, który przepięknie ukazujecie w sztuce, który migocze i odbija światła sceniczne. Jak to możliwe, że w dwudziestym pierwszym wieku wykonano lampę, która mogła wisieć u Prozorowów?

 

Nie ja robię te lampy, ale robię spektakle. Je również można tak zaaranżować, aby odnalazły się w zupełnie innym wnętrzu. To prawda, że w przypadku „Trzech sióstr” żyrandol nie był wyłącznie ozdobą. Stał się jednym z ważnych elementów, tuż obok kinkietów odgrywających równie istotną rolę, stwarzających narrację do całego spektaklu. Światło od samego początku, od pierwsze- go rozpalenia ognia było dla człowieka inspiracją, duchowością – nie inaczej było w przypadku dramatu Czechowa. Skorzystaliśmy z doskonałego produktu, który ułatwił nam budowanie nastroju i wprowadził dodatkową duchowość do spektaklu, jak i wszystko co ze światłem, albo jego brakiem, mogło się wiązać.

 

To chyba duża sztuka korzystać z tego, co ma się wokół siebie na scenie. Ze scenografii, z oświetlenia, z dźwięku, z pary uwalniającej się z samowara. Tak, aby historia nie była wypowiadana wyłącznie ustami aktora, ale by również razem z nim wypowiadały ją wszystkie elementy wokół.

 

To prawda. To, o czym pan wspomniał wiąże się zresztą z główną zasadą, którą już od ja- kiegoś czasu kieruję się na scenie – jako aktor, jako reżyser i na pewno też jako pedagog. Gdy uczę swoich studentów, zawsze powtarzam, że samo wypowiadanie kwestii nie jest najważniejsze. „Logos” jest, co prawda, istotą teatru, jednak kwestia na scenie nie jest początkiem świata. Jest tylko wynikiem tego, co świat zawiera.

 

I to samo tyczy się rekwizytu czy zapachu. Nie same kwestie są powodem ich wypowiadania i podobnie jest z elementami świata. Świat ma swoje zapachy, emocje, które się przeżywa i przy okazji których wypowiadane są kwestie. Dla mnie to naturalne, by korzystać ze wszystkich elementów życia na scenie. W pamięć zapadło mi jedno zdanie z kursu samoobrony, na jaki uczęszczałem jeszcze jako młody człowiek. Mój instruktor powiedział mi wtedy: „Jeśli jesteś na ulicy, a ktoś napada cię z bronią – uciekaj. Jeśli nie możesz uciekać, to pamiętaj, że wszystko wokół jest twoim przyjacielem. Ławka, kosz”. Mimo że mówił to wtedy w żartach, to jednak była tam zawarta wielka mądrość.

 

Wystawiając sztukę, należy pamiętać, że wszystko może być twoim przyjacielem. Żyjąc życiem, kochając kobietę, mężczyznę czy dzieci, czasami nie jesteśmy w stanie ładnie mówić. Ale potrafimy ładnie kochać. Czasem możemy powiedzieć komuś, że go kochamy, a czasem wystarczy tylko spojrzeć. Tak samo jest ze sceną, tak też było z „Trzema siostrami”, ze światłem, z zapachem i ciepłą herbatą z naszego samowara.

 

I skoro o samowarze mówimy, wspomnę tu o pewnej całkiem zabawnej historii. Uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Magia spotkań czy zdarzeń jest niezwykle istotną materią, zwłaszcza w teatrze. Każdy rekwizyt w „Trzech siostrach” jest swego rodzaju czarodziejskim, magicznym przedmiotem. Elementem spotkania z odbiorcą, widzem. Na przykład ten samowar.

 

Długo szukaliśmy dokładnie takiego przedmiotu, aż w końcu znaleźliśmy go w Internecie. Zadzwoniliśmy więc na numer podany w ogłoszeniu z prośbą o wysyłkę, jednak pan, z którym rozmawialiśmy powiedział, że absolutnie samo- wara nie wyśle nam pocztą. Gdy w końcu powiedzieliśmy, że samowar będzie grał w spektaklu „Trzy siostry”, okazało się, że 30 lat temu dokładnie ten samowar wspomniany pan woził do Lizbony, by tam również grał w „Trzech sio- strach”. Rzeczywiście, nie była możliwa wysyłka pocztą – właściciel samowaru osobiście przywiózł nam go z drugiego końca Polski do Krakowa. I właśnie takiego rodzaju magiczne sploty zdarzeń składają się na to, że ostatecznie wspólnie z widownią przeżywamy czarodziejski wieczór.

 

Pamiętam, kiedy siedziałem na widowni podczas premiery, pomyślałem, że taki mało optymistyczny kawałek sztuki przede mną. Początek nie przedstawiał się pogodnie, jednak te wszystkie dodatkowe elementy – aktorzy na scenie, obraz świata petersburskiego sprzed 100 lat, dym samowara, migoczący kryształ… To wszystko w pewien sposób tak magiczne mnie wciągnęło, że poczułem oddech optymizmu. Mimo że w tam- tym momencie na scenie tego optymizmu jeszcze nie było, poczułem, że będzie dobrze. Nie wiem, czy pamięta pan tę chwilę podczas premiery, kiedy niespodziewanie na scenie pojawił się motyl. Z perspektywy widowni był niesamowity, bo tak bardzo chciał w tym uczestniczyć.

 

Tak, pamiętam ten niezwykły moment. Motyl niespodziewanie pojawił się na scenie, gdy tylko Tuzenbach z niej zniknął. Przyleciał na jego miejsce i już nie chciał stamtąd wyfrunąć. A to jest tylko dodatkowy dowód na to, że magia i że czar poruszają nie tylko twórców, odbiorców, ale i całą przyrodę, świat dookoła. Magia i teatr, magia tego miejsca, magia energii, która się wytwarza między nami a widzem, czy między nami tworzącymi spektakl.

 

Motyl się pojawił na scenie i przez kolejne trzy kwadranse był bardzo aktywny pomiędzy aktorami. Pomyślałem wtedy, że chyba jednak będzie dobrze. I mimo że w tamtym czasie wszyscy byliśmy jeszcze trochę zagubieni, dokładnie jak ci bohaterowie na scenie, to ta przyroda się o nas upomniała.

 

Mam nadzieję, że będzie dobrze i że, tak jak ten motyl, który pojawił się bez żadnego uzasadnienia czasowego – w środku zimy, fruwając bardzo żwawo i radośnie, że równie czarodziejski motyw wydarzy się na świecie, i czar tego piękna tradycyjnie zwycięży. Obecnie nie mamy zbyt ciekawych czasów, ale pozostaje nam żyć nadzieją na takie cudowne zdarzenia, jak motyl w środku zimy na scenie.

 

Wywiad został przeprowadzony w ramach magazynu „Przebłyski”. Specjalne wydane ukazało podczas 30. Jubileuszu Stylistic Cristal. Cały magazyn w formie PDF dostępny jest pod tym linkiem.