Pomijając warstwę opowiadanej w dramacie historii, pojawia się jeszcze jedna kwestia związana z wystawieniem sztuki po pandemii. Widzowi, który przez ostatnie półtora roku oduczał się teatru – nie z własnej woli a z przymusu – trzeba tę historię odpowiednio zaprezentować. Wzięliście na warsztat dzieło, od którego pierwszej premiery mija ponad sto lat, a wy przedstawiacie je w sposób całkowicie klasyczny, zachowując oryginalną, bardzo tradycyjną stylistykę.
To zawsze jest wielkim dylematem twórcy, który wystawia dzieła uniwersalne, ponadczasowe. Akurat w przypadku Czechowa moim dylematem nazwałbym rodzaj interpretacji, a raczej sposób jej przedstawienia. Czy uwspółcześniać, czy pozostać w tradycji? My uznaliśmy, że najwłaściwiej dla tego dzieła będzie pozostawić stylistykę tamtych lat. Okazuje się, że niezależnie od tego czy ktoś chodzi w jeansach, czy surducie, „Trzy siostry” w doskonały sposób opowiadają o emocjach. Pomyśleliśmy więc, że skoro mamy takie dzieło, taki materiał do zrealizowania, to zbytnie pauperyzowanie tego, uwspółcześnienie i upowszechnienie będzie mniej atrakcyjnie dla kogoś, kto już się wystarczająco nasiedział w czterech ścianach, wystarczająco wyglądał przez okna bloku i napatrzył się już na ten szary świat. To był więc z naszej strony świadomy zabieg. Postanowiliśmy zabrać widzów do innego, chociaż w pewnym sensie aktualnego świata, aby móc dać im niejaki oddech od tego, co jest dostępne na wyciągnięcie rękawa. W pandemii wystarczyło kilkadziesiąt złotych, aby uruchomić platformę streamingową czy telewizyjną i oglądać potok współczesnych obrazów. Nam zależało na ukazaniu pełni tamtego świata. Chcieliśmy, aby zapach kadzideł był wyraźnie wyczuwalny. Aby z samowara uwalniała się para, aby dywany na podłodze były takie, jak mogły być w tamtych czasach. I aby światła również były takie, jakie mogłyby być 120 lat temu w domu Prozorowów, gdyby tylko była tam energia elektryczna.
W spektaklu cichą i delikatną rolę odgrywa potężny żyrandol wiszący nad sceną. Żyrandol, który przepięknie ukazujecie w sztuce, który migocze i odbija światła sceniczne. Jak to możliwe, że w dwudziestym pierwszym wieku wykonano lampę, która mogła wisieć u Prozorowów?
Nie ja robię te lampy, ale robię spektakle. Je również można tak zaaranżować, aby odnalazły się w zupełnie innym wnętrzu. To prawda, że w przypadku „Trzech sióstr” żyrandol nie był wyłącznie ozdobą. Stał się jednym z ważnych elementów, tuż obok kinkietów odgrywających równie istotną rolę, stwarzających narrację do całego spektaklu. Światło od samego początku, od pierwsze- go rozpalenia ognia było dla człowieka inspiracją, duchowością – nie inaczej było w przypadku dramatu Czechowa. Skorzystaliśmy z doskonałego produktu, który ułatwił nam budowanie nastroju i wprowadził dodatkową duchowość do spektaklu, jak i wszystko co ze światłem, albo jego brakiem, mogło się wiązać.